Zimowy, lodowaty piąteczek. W pracy zapierdziel, bo wszystkie ważniejsze tematy trzeba pozamykać jak zawsze przed weekendem, ale udaje się. W końcu upragnione wolne po długich ośmiu godzinach. Wsiadasz do auta i lecisz w długą trasę by odpocząć od miejskiej dżungli. Standardowo moja trasa miała swój początek w Warszawie, a meta 180 km dalej na południe czyli w Kielcach. Jak to już zawsze bywa w takie piątki i nie tylko piątki wszystkim wszędzie się spieszy. Nie chcąc tracić ani minuty dłużej, odpalam testówkę i śmigam w rodzinne strony.
Pierwsze kilkanaście kilometrów jakość poszło. Myślę sobie, że chyba zdążyłem się przebić przed pierwszą falą. Niestety. Dopiero, gdy wlatuję na ekspresówkę w okolicach nowego skrzyżowania w Starym Sękocinie, gdzie jest odbicie na Nadarzyn, a w drugą na Piaseczno to uświadamiam sobie, że jednak się nie udało. Tłoczno, ciasno i wszystko powoli jedzie, choć jednak na szczęście do przodu.
Myślę sobie, że to ten dzień tygodnia, gdzie do Radomia leci się jak zwykle w piątek, godzinę dłużej... nawet lewym pasem. No nic, w ramach relaksu pozostaje mi przetestować głośniki w nowym aucie i odczekać kilkanaście zmian świateł. W końcu upragnione zielone i moja kolej. Ruszam, ale nie na długo. Za kilkaset metrów znowu stop. Wszyscy nagle deptają po heblach, a co któryś kierowca wręcz się zatrzymuje. Myślę sobie znowu jakiś wypadek, znowu będzie zwężenie albo co gorsza zablokowanie drogi. Po kilku dobrych minutach dostrzegam straż pożarną, pogotowie ratunkowe i policję. Nie myliłem się. Wypadek.
Kurwa mać, tylko nie przede mną, a obok mnie tzn. że na wylocie z Warszawy jest ,,czysto", a ktoś komuś mocniej pocałował zderzak wjeżdżając do Warszawy, czyli na jezdni obok! Mimo wszystko jadąc do Warszawy można było jechać bez zatrzymywania się. Niby wypadek, ale standardowo na weekend więcej osób wyjeżdża ze stolicy niż do niej wjeżdża.
Przede mną jednak korek, bo każdy kuźwa zwalnia by sobie popatrzeć. Nie zatrzyma się baran jeden z drugim dalej czy bliżej na poboczu, w bocznej uliczce i się przejdzie popatrzeć tylko on musi tu i teraz, stanąć jak głupie ciele i oglądać kurwa relacje na żywo z auta. Poobserwuje, powychyla łepetynę, pomacha paluchami i pokiwa resztą rozumu. Szkoda tylko, że jak jadę za takim delikwentem to ten nie patrzy po lusterkach tylko odpierdziela Patologie Lewego Pasa (PLP) o której już pisałem jakiś czas temu tutaj.
Dobra, co zobaczył to jego i jadą wszyscy dalej. Eureka, nagle wszyscy dodają gazu i korek znika. Cud na S7.
Nie wiem dlaczego ludzie mają taką, a nie inną mentalność. Nie chodzi już tylko o trasę, ale w miastach także jak jest tylko wypadek, stłuczka czy choćby nieszkodliwa kolizja to nagle wszyscy zwalniają, ale nie po to by pomóc w razie czego, bo i tak dupska nie ruszą z fotela, ale żeby sobie popatrzeć. Wystarczy jeszcze że Policja na bombach stoi obok to wszyscy jadą max 30km/h bo przecież na znaki nikt nie patrzy to będzie bezpieczniej, bezmandatowo jak zwolnię do trzydziestki. Rozumiem jeżeli jest wypadek i poza sprawcą i poszkodowanym nie ma nikogo na miejscu zdarzenia. Wówczas można ocenić sytuację i odpowiednio zareagować. Jednak gdy od razu z daleka widać, że jest już nierzadko komplet ekipy ratunkowej to po co się zatrzymywać? Maksymalnie i ewentualnie co można zrobić to obczaić czy auta biorące udział w zdarzeniu nie są naszych bliskich. Gapienie się bezmyślnie od tak bo Was to kręci sprawia, że powodujecie zagrożenie na drodze i z doświadczenia wiem, że nierzadko kolejną kolizję drogową. ,,Oj Panie władzo, zagapiłem się" - to tekst zarezerwowany na kilka minut później.
Wrrr jakież to prawdziwe! Pozdrawiam z Lubelskiego!
OdpowiedzUsuńLudzie po prostu są w niezdrowy sposób zainteresowani nieistotnymi kwestiami. Co z tego, że był wypadek? Jeżeli to nie jest moje auto to wypadek nie powinien mnie interesować, bo samemu powoduję zagrożenie zwalniając i gapiąc się w nieokreślonym kierunku.
OdpowiedzUsuń